Che bella Puglia

Od tej podróży minęły już ponad dwa lata, ale wspomnienia z niej wciąż są we mnie bardzo żywe. Włochy to kraj, który uwielbiam. Powodów tej miłości jest wiele. Klimat, jedzenie, architektura, jedzenie, położenie, jedzenie, morze, jedzenie, cudowne miasteczka, język no i oczywiście jedzenie! Mogłabym tam wracać każdego roku i za każdym razem odkrywać zupełnie nowe miejsca. Jest to kraj wbrew pozorom niezwykle zróżnicowany pod wieloma względami i w zależności od regionu jaki obierzemy za cel podróży, możemy spodziewać się czegoś zupełnie innego, choć pod wspólnymi mianownikami.

Pomysł na wakacje w Apulii kiełkował w mojej głowie od dawna. Marzyło mi się zobaczenie “obcasa” Włoch, bo słyszałam o tej krainie dobre słowa, ale konkretnych informacji w “polskim internecie” tamtym czasie było jeszcze dość mało. Miałam wobec tego nadzieję, że to szansa na mniej turystycznie oblegane miejsce i nie zawiodłam się. Apulia to cel wakacyjny głównie Włochów, dlatego cechuje ją brak typowej infrastruktury i podejścia do turystów jak np. na północy kraju.

Naszego docelowego miejsca szukałam wraz z mapami Google’a. Sprawdzałam na widoku satelitarnym najlepsze plaże, a następnie miejscowości przy nich. Zależało mi na tym szczególnie, bo chciałam by wówczas 2,5 letnia Lenka mogła się swobodnie bawić w piasku i płytkiej wodzie. Zdecydowałam się na małą, wakacyjną miejscowość Torre Pali. Wybór był trafiony w samą dziesiątkę. Na plaży był cudowny, miękki, biały piasek, a woda po kolana przez wiele metrów od linii brzegowej. Turystów we wrześniu było już bardzo mało. Wraz z nami wypoczywało zaledwie kilka rodzin, a w weekendy dojeżdżali Włosi. W miejscowości był  jeden czynny sklepik spożywczy prowadzony przez starszego pana, z którym mogłam pogawędzić moją podstawowa włoszczyzną. Działały również 2 restauracje oraz słynna w Apulii cukiernia Martinucci. Generalnie miejscowość była dość opustoszała, ale nie przeszkadzało nam to, a wręcz cieszyła nas cisza i brak zgiełku.

Do Apulii dostaliśmy się samolotem z Krakowa do Barii, gdzie wypożyczyliśmy samochód i ruszyliśmy w drogę na sam szczyt “obcasa”. W planie miałam wiele wycieczek do okolicznych miasteczek, zatem samochód był koniecznością. Dzięki niemu zwiedziliśmy naprawdę wspaniałe miejsca, do których ciężko byłoby nam dotrzeć komunikacją publiczną, szczególnie w towarzystwie małej Lenki. Nasz tryb wakacyjny, który jest kompromisem między leniuchowaniem na plaży, a potrzebą zobaczenia wszystkiego, jest poranne plażowanie w miejscowości zamieszkania, a popołudniu wycieczki i spacery do późnych godzin wieczornych. Apulia to idealne miejsce na ten rodzaj wypoczynku. Doskonale nadaje się do zwiedzania z dzieckiem – rowerek czy wózek daje radę bez większych problemów. Większość naszych wieczorów spędziliśmy na zwiedzaniu, a raczej spacerowaniu po kolejnych urokliwych miasteczkach. Garściami czerpaliśmy z klimatu południa Włoch. Próbowaliśmy lokalnych specjałów, szukaliśmy zacisznych uliczek, dokonaliśmy kilku przypadkowych odkryć. Miasteczka, które odwiedzaliśmy znajdowały się w odległości do godziny drogi od naszego wynajętego domu. Chyba dwa razy wybraliśmy się dalej. Zwiedziliśmy wiele miejsc, a tak naprawdę mnóstwo zostało do odhaczenia przy następnej okazji. Pewnie w ciągu tych dwóch tygodni jakie tam spędziliśmy moglibyśmy zaliczyć o wiele więcej tych punktów, ale podczas wakacji staramy się nie narzucać sobie zbyt dużego tempa. Wolimy poczuć dane miejsce, napawać się nim, spokojnie się przespacerować i zjeść, niż biegać od zabytku do zabytku w celu zaliczenia kolejnych turystycznych punktów. Chętnie zbaczamy do mniej obleganych i reprezentacyjnych zakątków, po to, aby dostrzec coś więcej niż piękne fasady. Szukamy codzienności i prawdziwego życia lokalnej społeczności.

Santa Maria di Leuca

Czyli miasteczko już na samym koniuszku “obcasa”. Znajduje się tam port jachtowy, wiele pięknych i starych rezydencji oraz wzgórze z bazyliką i lokalnym barem na szczycie. Spędziliśmy tam fantastyczny dzień, którego zwieńczeniem była zabawa Lenki z paniami, które były zachwycone jej urodą i były tak radosne i szczere, że absolutnie mnie zachwyciły. To była niedziela, więc domyślam się, że co tydzień (a może co wieczór) mieszkańcy spotykają się właśnie na tym placu przed bazyliką by spędzić wspólnie czas.

Tricase i Piscina Naturale di Marina Serra

Ze spaceru z Tricase najbardziej pamiętam pustkę na ulicach. Przyjechaliśmy tam dość wcześnie (czyli pewnie około 16:00) i na dodatek w środku tygodnia. Mogłam dzięki temu pozaglądać troszkę przez okna. Znalazłam sklepik ze starociami i pracownię malarską. W drodze na kolację podjechaliśmy jeszcze by zobaczyć tzw. naturalny basen, czyli plażę w skałach. Było już po zachodzie słońca, więc nie załapaliśmy się na turkusową wodę, ale było tam wyjątkowo cicho i spokojnie, dlatego nie żałuję, że dotarliśmy tam tak późno. Tego samego wieczoru trafiliśmy przypadkiem do fantastycznej rodzinnej restauracji w Tiggiano.  Kiedy do niej dotarliśmy świeciła pustkami, mimo że była naprawdę przepięknie urządzona i wyglądała bardzo obiecująco. Kompletnie nic nie rozumiałam z karty,  bardzo lokalnej i tradycyjnej, napisanej gwarą.  Jednak nie była to żadną przeszkodą, bo obsługujący nas gospodarze postanowili ugościć nas najlepiej jak potrafili. Co chwilę na naszym stole lądowały nowe przystawki i dania. To była obłędna uczta, której nigdy nie zapomnę. Nie mam niestety zdjeć jedzenia, bo byłam zbyt zaaferowana całym wydarzeniem, ale te obrazy są wyryte w mojej pamięci. Tak samo jak niesamowite smaki.  Pamiętajcie – Madamadore w Tiggiano. Nie wiem czy w tej miejscowości jest coś ciekawego, ale dla samej tej restauracji warto tam pojechać.

Lecce

Moja wielka miłość! Jedno z najpiękniejszych miast jakie widziałam. Warto tam pojechać jeszcze w trakcie sjesty, żeby móc nacieszyć się niesamowitą architekturą barokową, typową dla regionu, bo cechującą się bardzo bogatymi i różnorodnymi zdobieniami wykonanymi w plastycznej skale wapiennej. Mówi się o tym mieście, że jest “Florencją południa”, ale jeśli mam być szczera, to dla mnie to porównanie jest zupełnie nieadekwatne, bo Lecce to Lecce, jedyne w swoim rodzaju i zupełnie inne. Moim zdaniem piękniejsze niż Florencja, która przecież uchodzi za perłę. Stare miasto Lecce otoczone jest murem i prowadzą do niego trzy monumentalne bramy. Wieczorem do Lecce wlewa się życie. Z racji tego, że jest to największe miasto na półwyspie Salento i w dodatku jedyne z uniwersytetem, panuje tam spory gwar. Jednak nie jest to męczący zgiełk, a właśnie radosny i przyjemny gwar. Spacerując między ludźmi odnosiłam wrażenie, że wszyscy się znają. Tak bardzo spodobał mi się klimat tego miejsca, że do dzisiaj wspominam z ciepłem i ekscytacją i myślę, że gdybym miała się przeprowadzić do Włoch, to Lecce mogłoby być miejscem dla nas.

Otranto i plaża Torre dell’Orso

Otranto to jedna bardziej popularnych miejscowości nadmorskich Salento. To niestety widać na pierwszy rzut oka, bo sporo tam typowych turystycznych sklepików z kiczowatymi pamiątkami, które sprawiają, że mam ochotę uciekać. Co nie znaczy, że samo miasteczko nie ma potencjału. Jest to urocza miejscowość z piękną miejską plażą. Jest również bardzo atrakcyjnie położone, bo w niedalekiej odległości znajduje się słynna w całej Apulii plaża Torre dell’Orso, która robi niesamowite wrażenie skalnymi bramami oraz turkusową wodą.

 

Gallipoli

Gallipoli to chyba drugie pod względem wielkości miasteczko na półwyspie Salento. Słynie z fantastycznego targu rybnego, na którym można kupić świeżo złowione owoce morza i widać, że połów jest głównym zajęciem mieszkańców tego miasta. Bardzo rozczulał mnie widok mężczyzn wyplatających ręcznie sieci i kosze rybackie. Ogólnie odniosłam wrażenie, że mieszkają tam bardzo otwarci ludzie, pełni życiowej pokory, którzy szanują pracę i mają w sobie wiele pogody ducha i pozytywnego nastawienia do życia.

Specchia

W tej miejscowości byliśmy dwa razy. Za pierwszym razem zapomniałam zabrać ze sobą aparatu i bardzo tego żałowałam. Tak bardzo, że musieliśmy tam wrócić, mimo że zepsuła się pogoda i było tego dnia wyjątkowo zimno. To był nasz ostatni dzień w Torre Pali, a ja czułam, że koniecznie muszę jeszcze raz zobaczyć Specchię, w której zostawiłam kawałek serca. To miasteczko polecił nam do obejrzenia właściciel naszego domku. Opowiadał, że to jego ulubione miejsce w okolicy i zapewniał, że jeśli lubimy małe włoskie miasteczka, do Specchia nas zachwyci. Nie pomylił się ani trochę. To maleńka miejscowość, chyba jedna z mniejszych jakie odwiedziliśmy podczas tego wyjazdu. Mieszka tam około 2 tysięcy mieszkańców, z czego większość  to starsze osoby. Trudno jest mi opisać klimat i wytłumaczyć dlaczego to miejsce zrobiło na mnie aż tak wielkie wrażenie, którego np. nie podziela aż tak mocno mój mąż. Ja dostrzegłam w nim mocną historię, dumę mieszkańców, lokalny klimat, dbałość o szczegóły, pracownie artystyczne i wspaniałe kawiarenki i restauracje, które każdego poranka i wieczora goszczą wiernych klientów – mieszkańców. Miałam wrażenie, że byliśmy tam jedynymi przyjezdnymi. Być może w okresie wakacyjnym przyjeżdża tam więcej turystów, jednak wtedy nie było właściwie wcale, dzięki czemu mogłam się nacieszyć naturalnym biegiem życia w tym sennym i uroczym miasteczku.

W Specchi znajduje się pierwsza cukiernia apulijskiej sieci cukierni Martinucci, która powstała w latach 50 XX w. Ich pasticciotto to słodki obłęd, za którym tęsknię bardzo często. Szczególnie tym o smaku ricotta con cioccolata. Te ciastka to takie niepozorne poduszeczki wypełnione rozmaitymi nadzieniami, które rozpływają się w ustach. Martinucci oferuje także przeróżne czekoladki, lody i różnego rodzaju ciasteczka, ale pasticciotto to taki bardzo lokalny przysmak, dlatego jakoś najchętniej sięgałam właśnie po nie. Lokal w Specchi mieści się w średniowiecznym wnętrzu, które jest doskonałym tłem dla mebli i baru cechującymi się mocno współczesnym i eleganckim designem. Kropkę nad i stanowi w tym wnętrzu urocza, zabytkowa witryna na ciastka. Och Specchio, kiedy znów Cię zobaczę?!

 

Bari

Ostatnie trzy noce przed wylotem spędziliśmy w Bari. Postanowiliśmy wcześniej zdać samochód i robić piesze wycieczki po tym słynnym mieście.  Bari mnie nie zachwyciło, po pobycie na samym południu miałam wysoko postawioną poprzeczkę, a głośne, gwarne miasto pełne sklepów światowych sieciówek czy butików włoskich marek z najwyższej półki to zupełnie nie moje klimaty. Urocza jest najstarsza część Bari, która jest maleńka, ale  za to pełno w niej przepięknych zakątków. Niemal na każdej ulicy kobiety wystawiają stoły i wyklejają makaron orecchiette, będący regionalnym przysmakiem. W Bari, na jednym z podwórek jedliśmy tez absolutnie przepyszną pizzę, którą można zamawiać jedynie na wynos, lub zjeść przed pizzerią korzystając z małych stolików.

Monopoli

Po dniu spędzonym w Bari stwierdziliśmy, że to nie jest nasze miejsce. Sprawdziliśmy możliwe połączenia, wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy znów odrobinę w stronę południa, do słynnego  Monopoli. I to był znów strzał w 10. Idealne miejsce na zakończenie naszych wakacji. Białe, urokliwe miasteczko, pełne wąskich uliczek i cudownych zakątków. Szczególnie zapadł mi w pamięć port z malutkimi łódkami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Autem dicant cum ex, ei vis nibh solum simul, veritus fierent fastidii quo ea.
Cu solum scripta pro. Qui in clita everti
movet delectus.